Budowa ministerstwa ucicha około 1 w nocy. Wszyscy panowie zabierają swoje sprzęty i znikają w ciemnościach.
Dosłownie znikają w ciemnościach, bo ich czarny kolor skóry sprawia, że trzeba strasznie wytężać wzrok, żeby ich dostrzec w nocy. Jak jeszcze nie daj boże założą twarzowe czarne wdzianko to poznać można że to ktoś idzie tylko po ewntualnym cieniu przezeń rzucanym na wysuszoną ziemię.
Ale kiedy już tak wszyscy znikną w ciemnościach swoich namiotów i nastanie cisza nie zakłócona przez żadną betoniarkę albo temu podobne narzędzia zbrodni, noc robi się przepiękna.
Noc w Jubie wydaje się być najpiękniejszą częścią dnia. Nagrzane powietrze pachnie słońcem, a owady zachęcone spadkiem temperatury rozwijają swoje skrzydła. Niebo jest chyba bardziej gwaździste niż w każdym innym miejscu na świecie, a z oddali słychać bębny i śpiewy tubylców tańczących przy ognisku. Gdzieniegdzie przebija się też Rihana z jakiejś miejscowej dyskoteki, na dowód tego, że kultura amerykańska dociera wszędzie;))))
I tak leżąc i patrząc w gwiazdy mam wrażnie, że jestem na księżycu... Wokoło pusto, nie ma nic, przestrzeń ogromna pokryta lekko przyaloną trawą i jasno jak w dzień, dlatego, że jest pełnia.
W takich momentach, w co wielu może nie uwierzyć, naprawdę doceniam ciszę;))))
wtorek, 10 lutego 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz