Ola in Big City

You only live once, but if you do it right, once is enough.

wtorek, 30 października 2007

Jak wzbudzić nienawiść?

Seodaemun Prison - więzienie, które spełnia tu rolę naszego Oświęcimia, tylko że z czasów okupacji japońskiej. Dość drastyczne, pokazujące tortury, malutkie cele, wyznania świadków, filmy z torturami i wyrokami śmierci. Coprawda Japończycy nie gazowali ludzi, tylko pojedynczo wieszali ich w specjalnie do tego przeznaczonym budynku egzekucji, ale i tak więzienie robi wrażenie.

Jeszcze większe wrażenie, do tego negatywne, robi to, że oprócz nas nie było tam w sumie nikogo za wyjątkiem kilku wycieczek przedszkolaków, które panie wychowawczynie ciągały po piwnicach z makietami tortur, opowiadając zapewne, jakie to straszne rzeczy ci wstrętni Japończycy wyczyniali dla "patriotic ancestors" (tak na każdej tablicy informacyjnej były nazywane ofiary - patriotyczni przodkowie).
Podejrzewam, że wizyta w więzieniu jest częścią programu przedszkol, czy też pierwszych klas podstawówek. I tak, od najmłodszych lat Koreańczycy uczeni są patriotyzmu w wydaniu "nienanawidzimy wroga".

W jakim wieku pierwszy raz byliście w Oświęcimiu?

poniedziałek, 29 października 2007

Weekend we dwoje:)

Brzmi bardzo romantycznie:) A było bardzo zabawnie. Zwłaszcza, że tą drugą osobą była Iwona.
Ale zanim Drogi Czytelnik zacznie przebijać się przez stosy tekstów, należy najpierw wprowadzić go w dobry nastrój, Uczynię to bez słów. Ostrzegam, że nadmierne wprowadzanie się w dobry nastrój może doprowadzić do pojawienia się nutki zazdrości:









Starczy na razie:) Mam nadzieję, że dobry nastrój jest. A teraz słownie (ale tylko dla wytrzymałych bo będzie długo...:P)

Sobota, świt, cały akademik śpi, a dzielne Bohaterki tej opowieści zasuwają na dworzec. Cel: Chiaksan National Park i podbój gór.

Przygoda zaczęła się już w Wonju, gdzie szukałyśmy busu na szlak. Zaraz zaczepił nas jakiś Koreańczyk, że chce nam pomóc. My mówimy, że chcemy autobusem 21 a on że nie, że 41. Nic to że to na drugi koniec gór - jedziemy:) Koreańczyk uratował nam życie jeszcze w czasie drogi, kiedy to pan kierowca chciał nas wysadzić bo nie miałyśmy drobnych coby za przejazd zapłacić - pan Koreańczyk nam rozmienił kase sam z siebie:) Pewnie pomyślał sobie: ha, biedne dziewczynki, w góry w adidaskach, nawet nie wiedzą gdzie jadą, ha ha, rozmienie im chociaż kase, ha ha:P

Ale dotarłyśmy i dzielnie zaczełyśmy się wczłapywać pod górę. Na dzień dobry zaliczyłyśmy najwyższy szczyt Chiaksan. Ten oto:


Droga była piękna, mimo że stroma i skalista. No i dałyśmy rade:) Zeszłyśmy sobie potem na noc do miasteczka Hanggwol, przynajmniej jak miasteczko wyglądało na mapie:P Prawie na samym dole spotkałyśmy tego samego Koreańczyka, który nas wsadził do autobusu: "Pollandy, Pollandy!" Zaczął krzyczeć jak nas zobaczył, pokazywać palcami i opowiadać kolegom, jakie to jesteśmy dzielne, że w takich bucikach weszłyśmy. Wzbudziłyśmy w nim taki respekt i zaskoczenie, że dał nam piwa i batona - a w Korei starszym się nie odmawia:) Więc, cóż, wzięłyśmy:)

Do miasteczka dotarłyśmy o zmierzchu. Miasteczko było raczej wioską, pustą do tego, po sezonie. A my nie mamy gdzie spać! Im ciemniej się robiło tym dreszczyk emocji był mocniejszy, a nawet bardziej przeraźliwy. Ani żywej duszy, domki z papieru, a przed domkami - co nieco nas zdziwiło - wyczesane samchody, jak nie beemki to jakaś wyższa koreańska półka...hmmm... No nic! Trzeba szukać spania, a my już ledwo na oczy widzimy...

W końcy znalazłyśmy LoveMotel:) Ale łóżko i łazienka było, niedrogo, a co tam! Teraz już ważne było, żeby coś zjeść w tej opustoszałej wiosce. Sklepu żadnego, nic. Tylko, że oprócz tego, że wioska była zabita dechami to okazalo się, że mają w niej mnóstwo fancy miejsc, jakich nawet w Bialym nie widziałam.
Wyobraźcie sobie - wiocha, nic nie ma, ciemno, głucho i napotykacie nagle jazz club, potem włoską kawiarnie i jeszcze pare dziwnych miejsc, gdzie zbierają się ludzie, ubrani jak ci w Seoulu, podjeżdzający super samochodami i co najdziwniejsze sie nam wydało - kompletnie nie zwracający na nas uwagi. Jakbyśmy były powietrzem! Jest to o tyle dziwne, że odkąd jesteśmy w Korei, budzimy powszechne zainteresowanie - a tu nic, nawet ukradkowych spojrzeń. Pełne zainteresowania i ciekawości zmyłyśmy sie do daszego love motelu:) Dziwnie...:P

Ale z rana, jak nigdy bo o 8 - znowu w drogę. Tym razem napotkana pani Koreanka na pytanie o drogę odpowiedziała fuknięciem i ucieczką... mówiłam, że dziwna okolica:P W każdym razie w sumie to zrobiłyśmy ok. 20 km w ten jeden dzień. Przeszłyśmy Chiaksan jak należy, zobaczyłyśmy 5 świątyń ukrytych w górach, poobcierałyśmy nie na stromych zejściach i podejściach i nawdychałyśmy sie świeżego powietrza. Widoki - bajka:)

No ale śpieszyłyśmy sie na pociąg, a droga z parku do miasteczka najbliższego nie miała końca... robiło się ciemno.
Nagle zatrzymał sie jakiś samochód- małżeństwo zapropnowało, że nas podwiezie:) No to wsiadłyśmy, a co:) Chociaz ja bym nie wzięła brudnych, spoconych i obładowanych białych turystek o zmierzchu do swojego czyściutkiego samochodu, ale to tylko ja...pewnie dlatego, że nie mam samochodu, ba, nawet prawa jazdy:P
Pierwsze pytanie, standardowo: Skąd jesteśmy:) Drugim powinien być nasz wiek, a tu zaskoczka: Jakiego jesteście wyznania? Eeee, pełna konsternacja... Okazało się, że nasi dobroczyńcy to prawie że ortdoksjni katolicy:))) Trzecie pytanie: Czy mógłbm przedstawić was mojej córce... To już było więcej niż konsternacja:P

Koniec końców zobaczyłyśmy prawdziwe koreańskie mieszkanie, poznałyśmy 2 młode Koreanki i zjadłyśmy kolację w czaderskiej restauracji. Serwowano opiekaną kaczkę, na którą za chiny nie stać by mnie było! A na koniec podwózka na sam dworzec i wymiana maili:)


Wniosek: powinnyśmy razem podróżować, bo nie jesteśmy w stanie niczego przewidzieć i to jest piękne!
A nóg nie będę używać przez tydzień:P

środa, 24 października 2007

Pierwszy naukowy sukces:)

No to pierszy egzamin Ola ma za sobą:) Spięła poślady, przemogła się, wytłumaczyła sobie, że jest w Korei żeby się czegoś też nauczyć, powiesiła nad łóżkiem kartkę przypominającą, że w końcu czasem trzeba się zniżyć do poziomu przeciętnego, zejść z obłoków na padół ziemski, do ludzi i książek i zabrać sie do nauki...

Bolało... Oj bolało. Człowiek wychodzi z wprawy po tak długich wakacjach i po używaniu szarych komórek jedynie do wymyślania sobie kolejnych rozrywek, wycieczek i liczenia kasy, która została. Z tym ostatnim było najłatwiej, bo w porównaniu do ilości miejsc do zobaczenia i możliwości zabawy, wony liczy się najszybciej, bo jest ich najmniej:) (won-waluta koreańska powszechnie używana w tym pięknym kraju, w którym obecnie się znajduję).

Mimo, że bolało, to jak już wspomniałam, byłam twarda. Odmówiłam sobie wiele przyjemności, aby przyswoić wiedzę z zakresu mediów. Temat niby ciekawy, ale przypominam, że komórki odpowiedzialne za przyswajanie zrobiły sobie wolne:)

No, ale dla świętego spokoju i kontynuowania życia poza normalnością, napisałam piękny esej (o Polsce oczywiście, żeby profesor też się czegoś nauczył:P), powiedziałam 4 reaction speeche (czyt. spicze:P mój polski podupada:P) i napisałam egzamin. Chociaż moja duma i radość jest subiektywna, bo wyników nie ma jeszcze, to zróbmy w tym miejscu, dla wspólnego dobra, założenie, że wszystko jest do przodu:) Tym samym ja też ide do przodu, a nawet jadę - w sobotę pociągiem do Chioksan National Park, aby zapatrzeć się w góry i pozdzierać troche podeszwy butów:) No i wracam to codzienności życia ponad życiem:)

niedziela, 21 października 2007

Wybory 2007

Ponieważ jest cisza przedwyborcza to nie będę komentowała, a jedynie zamieszczę zdjęcia:)
Powiem tylko, że wypełniłyśmy dzielnie swój obywatelski obowiązek:) Ku chwale Ojczyzny! Hej!




(kolejność zdjęć chronologiczna:) czyli w kolejności wrzucania do urny)

sobota, 20 października 2007

FotoStory: Salon piękności:)

Tworzymy historię... obrazkową:) Po 5 miesiącach w Korei obie bohaterki komiksu będą charakterami mangowymi:)
Jeśli niewyraźnie widać literki polecam ściągnąć pliki:) albo skontaktować się bezpośrednio z autorką. Ostatecznie można klikąć tu . Ale to w ostateczności;)


piątek, 19 października 2007

Koreańska maseczka

Dla zdrowotności, urody i dobrego samopoczucia Ola kupiła sobie maseczke:)
Humor ewidentnie wymagał poprawy po tym jak Ola kupila farbe do włosów, która okazała się pseudo henną. W efekcie włosy są koloru niekreślonego (coś między brązem a filoletem?) a odrosty długości 2-3 cm są koloru równie nieokreślonego, ale w innej skali: między ryżym a różowym:(((
No więc maseczka jest ciekawa. Jeszcze jej nie ściągnęłam, ale po zaaplikowaniu sobie farby nie boje się już eksperymentować, bo gorzej już być nie może z moim odbiciem w lustrze:P

Postanowiłam nie wychodzić na korytarz w takim stanie, bo nie wiem jak silne nerwy mają Koreańczycy. Mogą mnie jeszcze z kimś albo czymś pomylić... Wiec przesiedze najbliższe 20 min przed komputerem i z maseczką na twarzy:)

środa, 17 października 2007

Zbliżają się wybory...

...zgłoszenia na listę wyborców do ambasady polskiej w Seoulu już dawno wysłane, ale jakoś nikt nie pokwapił się, aby chociaż potwierdzić przyjęcie zgłoszenia. Termin mijał 5 dni przed wyborami. Postanowiłyśmy więc zadzwonić i dowiedzieć się czy na 100% możemy zagłosować 21 października. No to dzwonimy.

Próba 1: Nr telefonu podany w ambasadzie jest prywatnym numerem któregoś z pracowników, który był bardzo zaskoczony, ale uprzejmy i powiedział żeby zadzwonić za 1,5h na nr ze strony ambasady ("obecnie nie ma panik konsul").
Próba 2 (już do ambasady:P): Najpierw trzeba przebić się przez milion ogłoszeń w 3 językach: jeśli chcesz połączyć się z ... wciśnij 5:) Pani w biurze konsularnym wzięła ode mnie nazwiska, kazała czekać, po czym powiedziala zeby zadzwonić za godzine, bo nie ma pani konsul...
Próba 3: Nikt nie odbiera.
Próba 4: "Aaaa to pani! Proszę poczekać"...."Tak, Tak, pani i pani K. są na liście, ale pani W. nie ma" "Jak to nie ma, przecież wysłała zgłoszenie" "Ale go nie dostaliśmy". Przerażenie maluje sie na twarzy Iwony, największej działaczki i głównego namawiacza, jeśli chodzi o wzięcie udziału w wyborach. "To ma jeszcze raz przesłać? Nie jest jeszcze za późno?" "Nie, nie, to może pani W. poda nam dane przez telefon"...

Teraz prosze wczystkich Drogich Czytelników o wczucie się w sytuację. Za 5 dni wybory, które mogą zmienić wszystko w naszym Kochanym Kraju, albo nie zmienić nic - wszystko zależy od wyborców i frekwencji. Iwona, która wierzy, że jej głos jeśli nie uratuje kraju to przynajmniej pomoże mu, stoi nad przepaścią wyborczej obojętności... Chwyta więc telefon i biegnie na dół do pokoju po paszport (siedziałyśmy wtedy jak zwykle na dachu, na V pętrze, a pokój jest na I). Słyszę stukot jej klapków na schodach, echo niepokojąco roznosi się po korytarzach. Sygnał, że winda przyjechała... I cisza, niepokojąca cisza, która trwała zaledwie 3 minuty, ale wydawało się, że to była wieczność.

Znów słychać piszczenie windy i w drzwiach ukazuje się Iwona... z telefonem w ręku... Od razu czuję, że coś nie gra: "Ola, rozłączyło się, akurat jak dobiegłam do pokoju i nie mogę się połączyć". Poinstruowałam ją, jak przebić się przez sekretarkę automatyczną i pobiegłam po ładowarkę do telefonu, w razie jakby znowu się rozłączyło. I znowu to samo: bieg po schodach, łapanie windy, szał szukania ładowarki i spowrotem na dach.

Ale tym razem to już było inaczej. Przywitała mnie uśmiechnięta twarz koleżanki: "Już wszystko załatwione, wszystko w porządku". Uffff, będziemy głosować:)

I tym sposobem Dzielna Iwona o mały włos a zasiliłaby grono milczących i obojętnych... Naszczęście nauczyłyśmy się w Korei, że najważniejsza to jest praca grupowa:)))))

niedziela, 14 października 2007

Flea Market i dobre studentki:)

"Wstawaj leniu!" - takim przyjaznym zawołaniem zostałam drastycznie obudzona, w środku nocy, o 11.
Milion przekleństw zgromadził się w mojej głowie, ale nie dałam im szansy wyjść ustami, bo zorientowalam sie ze jesli jest 11 to za 1,5h mamy być na City Hall (9 stacji metrem i 15 min szybkim marszem). No to raz dwa!

Plan był taki, ze jedziemy na Pchli Targ, po to żeby dostać jakies bilety do teatru. Idea pchlego targu była taka, że sprzedajemy jakies uzywanie rzeczy i 10% z utargu przeznaczamy na biedne dzieci. No ale co ja moge sprzedać, jeśli cały mój dobytek to 20 kg przywiezione z Polski? Po długiej obserwacji moich wszystkich niezbędnych rzeczy zdecydowalam sie na ksiazke, ktorą kupilam w Stanach za dolara:) tytuł: "Dreaming with the AIDS patient" (wzięlam za nią 5 dolców, sa sa sa - zeby dzieci miały co jeść) :)))) Dziewczyny nie były gorsze, bo na szczytny cel zdobycia biletu do teatru poświęciły kubek (Iwona) i budzik (Kasia).

Dotarłyśmy na miejsce, zaspana Iwona juz na samym wstępie powiedziala ze juz jej sie odechcialo i potrzeba snu jest silniejsza niz wszystko inne: "Ola, nie obrazicie się jak wrócę?" "Nie, spoko, tylko poczekaj jeszcze godzine do przyjścia pani Lee" - po zastosowaniu sprytnej sztuczki, Iwona została do końca:))) Powinnam zająć się persfazją i hipnozą:))) hehe

Trochę było nam głupio i dziwnie, bo na czerwonym stole przy którym siedziałyśmy leżały 3 rzeczy, a wszyscy przyniesli chyba z pół szafy... Najgorsze, że największe zainteresowanie przechodniów wzbudzały leżące na naszym stole breloczki-długopisy, które miałyśmy rozdawać za darmo! Co więc zrobiła ekipa zaradnych studentek? Zaczęła sprzedawać długopisy:) Szły jak świeże bułeczki, dopóki ludzie nie kapnęli się, że obok mogą dostać je za free:))) ale i tak opchnęłyśmy wszystkie, chyba z 15 czy 16, za pół dolca każdy. Poza tym kubek Iwony został nabyty drogą kupna jako pierwszy, potem poszła moja książka i na końcu nieszczęsny budzik:) Wynik: 20000 wonów (ok.20 dolarów) dla dzieci:) - w tym wiekszosc z długopisów:)))

No ale najciekawsze, że w tzw, międzyczasie, udzielilysmy dwoch wywiadow, zaprzyjaznilismy sie z Koreanczykiem, napisalysmy kartke, ze mamy tylko 3 rzeczy dlatego ze moglysmy przywiezc tylko 20 kg i generalnie wzbudzałyśmy zainteresowanie. Bezcennym oczywiście jest zblizenie sie do kultury koreańskiej:))) Fajnie było, mimo że zapowiadało się tragicznie:) Wniosek: powinnyśmy się zająć sprzedażą a nie studiowaniem:)))

Ale najpiękniejszym zakończeniem dnia był spektakl Nanta. Brak mi słów, żeby opisać moje wrażenia. Siedziałam z otwartą buzią jak głupek i rechotałam:) Generalnie jest to musical o gotowaniu:) tzn. 5 ludzi tańczy i śpiewa i wystukuje rytm nożami, pałeczkami, warzywami, wszystkim co mozna znaleźć w koreańskiej kuchni, a do tego jest to tak zabawne, że dawno już sie tak nie uśmialam. Niesamowite, po prostu niesamowite.

Piękny dzień:) A mialo byc tak beznadziejnie....:)

No i jeszcze jedno: NIE ZAPOMNIJCIE ZAGŁOSOWAĆ!!!

sobota, 13 października 2007

Jak to sie robi w Korei?

Zajęcia w sobote... I to 5 godzin, jeju.
W poprzednim poście widać, ze nawet po koreańsku wyżywaliśmy sie na Leadership Seminar, no bo jak to? Kto to w ogóle widział, żeby do szkoły iść i to w sobote??? I jeszcze rano trzeba wstać. W sobotę!! Masakra.

Ale spotkało nas bardzo miłe zaskoczenie. Zajęcia były tak rewelacyjne, ze dla tych samych 5 godzin mogłabym przyjechać do Korei. Po prostu dostałyśmy wszystkie po oczach wyższym poziomem nauczania. Gdyby tak wyglądały zajęcia na SGH to nie byłoby mowy o studentach czytających gazety czy książki na wykładach ani o studentach, którzy pierwszy raz widza profesora na egzaminie... Na takich interaktywnych seminariach jak dzisiejsze uczysz sie czegos, czego nie przeczytasz w ksiazce. Tylko dlaczego tego brakuje u nas???

Najpierw, przez 90 min, podzieleni na grupy, mielismy skonstruować maszyne, ktora przetransportuje pewnien niewielki przedmiot na odległość 6 metrow, minimalizujac koszty i maksymalizujac satysfakcję konsumenta. Do uzytku mielismy jakies papierowe kubki, talerze, słomki, pałeczki, dykte piankową no i jakas tam taśme i takie duperele. Problem polegał na tym ze maszyna miala sie poruszac bez udziału człowieka, wiec nie ma pchania, rzucania ani niczego. Okazalo sie tez ze przedmiotem mialo byc surowe jajko:) Ale zabawy było po pachy. Kazdej grupie sie udalo, śmiechu było dużo:)

Ale najlepsza była analiza dokonana potem przez profesora. Siedzisz i słuchasz z otwartą buzią i myślisz sobie: cholera, dobrze gada, czemu o tym wcześniej nie pomyślałam... To dobrze jak ktoś ci powie rzeczy tak oczywiste, że w ogóle nie przychodzące do głowy.

No i jeszcze do tego doszło nasze (moje i Iwony) cudowne drzewo dzielące problem, które zrobiło szał i furrorę, bo było kolorowe:)))) Oczywiscie na zdjeciu nie widac różowych kwiatków i serduszek, ale było uroczo:) Mielismy podzielic na podrozdzialy problem pod tytulem: jak zapewnic swojemu dziecku dobra kariere. A poniewaz my, dobre studenki, matki, żony i kochanki, wiemy o tym najwiecej to wyszło nam cos takiego:

To teraz juz mozemy mieć dzieci:P

No a tak poważnie to myśle, ze coponiektorzy wykładowcy naszej Kochanej Uczelni powinni odwiedzić Seoul, bo sporo mogą się tu nauczyć:)

Survival Korean

Dach akademika to jest miejsce, gdzie spędzamy większość wieczorów (o ile nie spędzamy ich poza kampusem:P). Są tu kanapy, taras, przestrzeń i powietrze, czego w pokojach zdecydowanie brakuje. Ponieważ nie tylko my tak myślimy dach jest także miejscem spotkań cross-kulturalnych.
I tak wczoraj kolega Koreańczyk (zwany dalej Kyle lub też Qman, Kyooman) postanowił zaznaczyć swoją obecność na moim Zizim (dla niewtajemniczonych Zizi to mój komputer):

나는 한국인 친구 규만이 있습니다
I have a Korean friend, Kyooman
내친구 규만은 착합니다.
He is very nice
그래서 나는 규만이를 폴란드에 오라고 했습니다.
Therefore I asked him to come to Poland
그리고 규만이는 꼭 온다고 했습니다.
and Kyle promised me that he will come to Poland definitely.
규만이는 은주와 언주를 좋아합니다.
Qman likes eunjoo and unjoo. (przyp. eunjoo to Ola, Unjoo to Iwona)
왜냐면 은주는 너무 재미있습니다.
Because Eunjoo is very funny
그리고 언주는 너무 착합니다.
Unjoo is nice.
규만이는 이태원에 우리를 대리고 간다고 했는데 전화를 안했습니다.
Qman promised us that he will take us to E tae won but he did not call.
그래서 못갔습니다
Therefore we couldn’t go.
규만은 잘생겼고, 멋지고, 똑똑하고, 천재입니다.
qman is handsome, and looks good, and is smart, is genius.
어디에서 싸게 소주를 살 수 있습니까?
Where can I buy cheap Soojoo?
과일 주세요 I want Fruit
야채 주세 I want Vegetables
해물 싫어 I don’t want Seafood
모기 많아 There are a lot of mosquitoes
진통제 주세요 I want pain reliever
얼마에요? How much is it?
이제 잘시간 입니다. It is time to bed
너를 가지고 싶어 I want to have you

Nastepnie troche życiowych tekstów:

you stupid Koreans, learn English first!
좃까 멍청아 저리가 영어 먼저 배우고
I don’t need your help!
안도와줘도 돼 저리
Do you want to buy me a drink?
저 술한잔 사주실래요

나는 카이스트 학생입니다. I am KAIST student.
나는 리더쉽세미나가 싫습니다.
I don’t like Leadership Seminar.

은주는 섹시합니다. 필립보는 바보입니다. 그리고 필리보가 고맙다고 했습니다. 사실은 필립보는 바보가 아니고 천재입니다.
Eunjoo is sexy. Philipo is stupid and when q man said that he said thank you. Actually Philipo is not stupid but smart.

Nazwałyśmy to Qman's diary i zapisałam na Pulpicie:) Niedługo zacznie pewnie żyć swoim życiem:)
Dla bardziej wytrwałych i zapartych mogę dostraczyć wymowę:)

czwartek, 11 października 2007

Pusan version 2.0

Pusan tak mi sie spodobał, że nie minęły 2 dni a ja sie znowu tam znalazłam:)
Magiczne miasto, morze, wiatr i czaderskie widoki.
Jak do tego dodać jeszcze bufet z sushi, rejs statkiem, noc pełną świateł i przyjaznych ludzi, którzy robią ze mną wywiady:) (z księżniczką każdy chce przeprowadzić wywiad:P ale pytanie były tendencyjne i księżniczka nie wiedziała co powiedzieć:)) i oczywiście rozmowy o wszystkim i o niczym do rana:)

Pusan otrzymuje nagrode za bycie Przyjaznym Miastem roku 2007:) W nagrode więcej tam nie pojade i nie bede niepokoić więcej Jego Wysokiej Mości:)
Chociaz z drugiej strony tak samo myślalam pare dni temu i sie mylilam.
Jaki wniosek? Nie przewidzisz jutra:) I to jest najpiękniejsze:)

środa, 10 października 2007

Notka specjalnie dla ukochanej Siostry

Kochanie!
Nie mam jak zadzwonic do Ciebie, bo jestem w Pusanie, ale wiem i pamietam ze dzis przechodzisz z liczenia lat DO jakiegos wieku do liczenia lat wstecz:)
Wiesz ze Cie kocham najbardziej na swiecie i zycze Ci zebys zyla swoim zyciem, cala soba, tak jak chcesz i niczego wiecej:)

A poza tym to zaluje ze nie ma mnie z Toba dzis:)

poniedziałek, 8 października 2007

Księżniczka Ola w Pusanie:)))

W Pusanie zostałam księżniczką:) Wiem, wiem, że księżniczką to trzeba się urodzić a nie tak sobie zostać, no ale umówmy sie ze na jeden dzień stałam się kapryśną, marudną, rozpieszczoną słodką księżniczką, hehe:


A poza tym to Pusan (lub Busan, jak kto woli - Koreańczycy też nie do końca wiedzą, jak chcą żeby to miasto sie nazywało w normalnym języku;P), Pusan jest bardzo ciekawym miastem. To takie miasto zapraszające, że chce się tam być. My chciałyśmy i byłyśmy. Pośród wielu ciekawych rzeczy, jakie można tu znaleź Pusan jest sławny ze swojej plaży Haundae. Trafiliśmy akurat na festiwal filmowy, wiec było tam pełno ludzi, tez białych. Nie zmienia to faktu, ze i tak wszyscy sie patrzyli jak na okazy:) Ale jak jest sie ksiezniczką, to jest sie do tego przyzwyczajonym, wiec nie zwracalam uwagi:P


No ale oczywiście najważniejsze jest to co księżniczka Ola ze swoją świtą zobaczyła:)
Pogode mielismy super, ciepło i miło. Ale jak to bywa w życiu, kiedy zebrało nam sie na zwiedzanie to zaczął padać deszcz:P
Ale za to powylegiwaliśmy sie na plaży, posłuchaliśmy koncertów, sami daliśmy koncert na karaoke (zwanym dalej norebanem: 노래방), najedliśmy się w mega wypasonym bufecie, próbowalismy kontemplować sztuke nowoczesną (bezskutecznie), zrobiliśmy zakupy (i wtedy stałam się księżniczką)... no właśnie, dużo jak na 3 dni:P

Okazało się też że nie potrzeba nam dużo do szczęcia. Iwonie wystarczą lody z czekoladą, mi sushi, a Kasi brak owoców morza w zasięgu wzroku:) Dlatego właśnie wyjazd był o tyle znamienny, że w naszej szczęśliwości założyłyśmy i przypieczętowałyśmy Fanklub Mnicha Tomka:))) W skład fanklubu wchodzą:

(na zdjęciu: lustro nad łóżkiem hotelowym, tzn motelowym)

W Pusanie życie kwitnie nocą. Dosłownie. Wystarczy o 22 wyjrzeć przez okno i można szybko sie przekonać, że nie kaźda para w motelu na przeciwko zasłania okna:)

No i na podsumowanie powiem, że kurcze fajne mam życie:)

środa, 3 października 2007

Od dzis nie jem jajek i owoców morza!

To był ciężki dzień...
Wstałam o 12, czyli o świcie (w Polsce:P) i zabrałam sie za nauke (tak, tak, juz dość świątecznego obijania się). No i nalezy dodać, ze dzis w Korei znowu święto i znowu zajęcia odwołane:]]] jak mi smutno z tego powodu:P Przyjechalam tu zeby sie uczyc i czerpać widzę z tętniącego źródła a tu znowu jakieś święto i kolejna okazja przepada... Tym razem Foundation Day, czyli Koreańczycy świetują założenie prapaństwa przed 5-tysiącami lat. No dobrze, a ja razem z nimi, zeby nie było.

No i sie tak uczyłam, robilam case study, czytałam, pisałam maile i w ogóle oglądalam kawałki wczorajszej debaty naszych czołowych, sławnych i popularnych polityków:] Aż tu nagle z nienacka w moim brzuchu dezwało się wołanie o strawę... No to nie ma co-nakarmiłam umysł to czas na żołądek - żeby nie było ze jestem niesprawiedliwa:)))

I to był błąd. Powinnam w ogóle nie ruszać sie z akademika:P
Zaczęło się od tego że nie dogadałyśmy się z panem kelnerem (dla odmiany) i zamiast dwóch dań dostałyśmy 3. No dobrze... Chciałoby się pokłócić, ale w jakim języku? No to przełknęłyśmy to - trudno, nie znamy języka to będziemy za to płacić... Ale okazało się, że niechciane danie było jajkami smażonymi na wodzie z miljonem osmiorniczek, krewetek i małż w środku. Dodam, że kucharz zapomniał o przyprawach, a zwłaszcza o soli. No ale wyglądalo calkiem nieźle, wiec czemu by nie spróbowac? To był błąd nr dwa. Najgorsze ze zanim mój zgłodniały żoładek wypuscił w obieg "żołądek - mózg" informacje, że jedzenie jest niezjadliwe to już zdążył troche popróbować. Bleeeee i fuj - odstawiłam na bok, ale nadal unosił sie zapach jajek z sea food, jah, odsunelam dalej.

Okazało się także ze pozostałe 2 dania też były z jajkami, a w dodatku jedno z nich bylo polane keczupem, jakim u nas polewają frytki w tanich budkach. Mozliwe ze to jest tutaj przysmakiem, ale mi nie przypadlo do gustu, a nawet odpadło:P

Dobrze ze chociaz soju bylo dobre bo to byłaby kompletna porażka:P Soju smakowało jak pinacolada z cytryną, wiec bomba:]

No i nauczka po dniu dzisiejszym, o ktorej nie omieszkały mi wspomnieć dziewczyny (dziewczyny są zapobiegliwe - nie próbują tu niczego jesli nie znają nazwy:P): nie eksperymentuj z jedzeniem jeżeli w pobliżu nie ma Tomka...
Wiec nie pozostaje mi nic innego jak poprosić Tomka o przewodnik po niezjadliwym jedzeniu:))))

wtorek, 2 października 2007

Siła wody

"Wojownik światła bywa czasami niczym woda. Prześlizguje się pomiędzy licznymi przeszkodami, jakimi usłana jest jego droga. Czasami stawianie oporu znaczy tyle co unicestwienie, więc wojownik dostosowuje się do okoliczności. Godzi się - bez cienia skargi - by przez góry wiódł go kamienisty szlak. W tym właśnie tkwi siła wody. Żaden młot nie jest w stanie jej roztrzaskać, ani nóż zranić. Cięcie najostrzejszej szabli nie pozostawia na niej śladu. Woda w rzece dostosowuje się do rzeźby terenu, nigdy nie zapominając o celu, do którego dąży - o morzu. Nieśmiała u źródła, czerpie powoli siłę z napotkanych potoków. I w końcu nabiera potężnej mocy."
Paulo Coelho

(w drodze na Baekundae, 22.09.2007)
Locations of visitors to this page