Ola in Big City

You only live once, but if you do it right, once is enough.

piątek, 31 sierpnia 2007

Legenda o psie

I juz nikt mi nie powie, ze plotki, ze koreanczycy jedza psy nie sa prawdziwe...
Dzis na wlasne oczy widzialam wedzonego/pieczonego psa!

czwartek, 30 sierpnia 2007

Seoul pieknym jest i...

...ma fajne jedzenie:]

Uwielbiam ten balagan, ktory ma swoj ukryty sens, mnostwo kolorow, przelomy architektoniczne rozniace sie w zasadzie niczym, podawanie reszty w dwoch rekach i zaciekawione spojrzenia koreanczykow kiedy widza mnicha z trzema mlodymi dziewczynami:]

No ale co tu duzo gadac, zachlystuje sie tym, patrze z otwarta buzia i pstrykam zdjecia dopoki bateria mi nie pada, jak japonski turysta w warszawie:]

Ale do rzeczy:



Samgyeopsal


Swiatynia buddyjska



Ichniejszy fast-food;]


Na ulicy znajdziesz tu wszystko...

Brak slow, jak sie poczuje ten zapach ulicy, spaliny pomieszane ze swadem krewetek i mandu smazonych na ulicy, w zakamarkach i ze studzienek kanalizacyjnych czuc mocz, a obok ciebie przechodzi mega zadbana sliczna koreanka ubrana w jaskrawe kolory.

środa, 29 sierpnia 2007

Sniadanie po koreansku



mmmm, pycha! :P
Tylko troszke żre przelyk. Ale mowia ze sie przyzwyczaje:P

Soju noca:]

Pierwsza wycieczka. Coprawda kilkaset metrow od kampusu, ale tez bylo smiesznie.
Chcialysmy sprobowac ichniejszego soju /czyt. sodżu/, czyli trunku o niewielkiej zawartosci alkoholu i smaku podobnego do sake.



Na ulicy wszedzie bary i wszyscy jedza. Jak wiec to zrobic zeby nie jesc, bo w koncu glodne nie bylysmy, tylko napic sie tego specyfiku? Wiec po angielsku to niewiele mozna zdzialac:
-Can we only drink here without eating?
-Yes, yes

Wiec siadamy i zagladamy do menu a kelner przynosi nam apetizer, talerze, łyźki i paleczki.... hmmm
- We don't eat...
- Aaaa you have to eat
:P Pelne zrozumienie;P

Ale w koncu znalazlysmy HOF, czyli miejsce gdzie mozna tylko pic. No nie do konca jak sie okazalo, bo z miejsca bylysmy atakowane jajkami smazonymi, chrupkami i widelcami:P Ale udalo sie! Soju sprobowane!

wtorek, 28 sierpnia 2007

Trzy słowa przed wieczornym podbojem Seulu...

Dojechałysmy! Cale i zdrowe, tylko z siedmioma godzinami w plecy! Kto by to widzial zeby krasc komus czas? No a mi przepadlo az 7 godzin! Akurat czas potrzebny na to zeby sie wyspac:P WIec dzis sie juz nie wyspie:P

Za to zjadlam czaderskie cos z kimchi. To cos to bylo chyba cos ala nalesniki, tylko takie jakby ziemniaczane, podsmazane, a w srodku to co jest podstawa zywieniowa koreanczykow: KIMCHI czyli kiszona kapusta pekinska na ostro. Pyyychaaa. Tylko jeszcze nie wiem jak zareaguje na to moj zoladek:P

Seul troszke mnie rozczarowal. Myslalm ze zobacze domki z papieru, pagody czy cos, a tu okazuje sie ze on niczym specjalnym nie rozni sie od dzielnicy koreanskiej w chicago. Budynki sa tylko duzo wieksze, olbrzymie wiezowce, ale wszystkie na ksztalt cienkich klockow. No i mnostwo kolorow! Podoba mi sie:]

I koreanczycy, w sensie i kobiety i mezczyzni sa sliczni! Maja takie delikatne rysy, zwlaszcza kobiety, jeju, wcale nie dziwie sie dlaczego tylu ludzi marzy o koreance w domu - one sa przesliczne. Faceci juz mniej:P Z reszta co mnie tam oni obchodza:P

Uderzamy w miasto, tym razem wyprobowac soju!

Anjonhasejo!

p.s.
Najwieksze podziekowania na swiecie naleza sie Tomkowi:*

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Komu w droge, temu czas!

Ostatnie godziny w Polsce...
Tym razem laduje po tej lepszej stronie wisly:]]]

Jak zwykle, w nocy glupie sny, gubie bagaz, gubie sie na lotnisku, nie zdazam na samolot bla bla bla, to samo mialam 2,5 miesiaca temu jak lecialam do stanow. Po co to wszystko? Czlowiek sie wyspac normalnie nie moze:(
No ale zobaczymy czy tym razem bedzie tak ciekawie jak poprzednio... Mam nadzieje ze bedzie nawet lepiej!

W kazdym razie na biezaco bede informowala, a przynajmniej postaram sie robic to na biezaco:]

czwartek, 23 sierpnia 2007

Pociag relacji Bialystok-Warszawa

Tutaj mozesz spotkac kazdego, przekroj spoleczenstwa…
Czekam na peronie, prawdopodobienstwo, ze ktos mnie pozna w ciagu 3 lat drastycznie spadlo. Czlowiek, ktory znal mnie bardzo dobrze, z ktorym spedzilam kupe swojej licealnej mlodosci, mija mnie patrzac mi w twarz i nie poznaje… Odszedl na druga strone ulicy. Wybieram jego numer… ”Odwroc sie, minales mnie…” – “O kurcze, ktora to ty?”.

Ale wracajac do pociagu… Na peronie mija mnie znajoma twarz, troszke pelniejsza, tak samo pewna siebie jak kiedys. “Ola? Kurcze ledwo cie poznalem!” Co tu robisz? Dokad jedziesz? Co slychac? On kieruje sie do pierwszej klasy, kurcze, jezdzisz pierwsza klasa? A co? Po co mam sie cisnac? Od roku pracuje w Londynie, przyjezdza zarobiony na wakacje i wraca do pracy… Krotka wymiana zdan, spieszy sie, po co zatrzymywac sie nadluzej niz na 2 minuty?

Przedzial dla palacych. Tylko tu sa jeszcze wolne miejsca, mimo ze srodek tygodnia. Kazdy zmeczony, million spraw w glowie, kazdy jedzie z olbrzymim bagazem problemow i tylko z rozmow telefonicznych wywnioskowac mozna jak jest ciezko… Ale kazdy usmiechniety, czeka zeby zaczac rozmowe, 2,5 godziny trzeba sobie umilic, pochwalic sie, porozmawiac o burzy nad plockiem, o zyciu, jakie jest ciezkie i jak wszystko jest drogie, bardzo drogie, placisz za marke, itede itepe.

Ciezki jest zywot przecietnego polaka. Z socjala nikt nie wyzyje, ledwo za prad zaplacisz, a w danii, ooo w danii to inna gadka, tam z socjala zyjesz jak pan, nic tylko jechac do danii… A w szwajcarii, ooo to dopiero zycie, kolezanka tam pracuje za barem i po 6 tygodniach przywozi 12 tys zl. Postawila sobie dom, kupila mieszkanie, 2 samochody… Ale dziewczyna potrafi sobie poradzic… Jak szefa nie ma kupuje whisky w normalnym sklepie, wiedzac ze przebitka jest dzisieciokrotna i nalewa spod baru, nie wbijajac na kase… Gdyby nie to, przywozilaby 2 razy mniej.

Placisz za marke? Na to tez jest sposob… Kupujesz oryginalne buty na stadionie, albo na litwie, tylko z malym defektem i niesiesz do sklepu firmowego z reklamacja. Nowe buty? Nie, dziekuje, oddajcie mi pieniadze i nic wiecej u was nie kupie! Ale w Suwalkach sie juz wycwanili, sprawdzaja bardzo dokladnie czy buty ktore kupujesz i zwracasz sa tymi samymi butami… Tam to juz sie nie da robic takich numerow…

Za to mozna pojechac w 10 osob do holandii, skrzyknac kumpli, zamieszkac razem w jednoosobowym pokoju i pracowac tylko 8 godzin dziennie za 8 euro za godzine. To ze zycie tam drozsze to nikogo nie obchodzi… wszystko idzie ze wspolnego garnka, jedna osoba zostaje w obozie i gotuje, a reszta zrzuca sie mu na dniowke… zycie tansze niz w polsce…

No i najwazniejsze to miec znajomosci. Przemyt to najlepszy biznes wiec zaprzyjazniajmy sie z przemytnikami… samochody, sprzety domowe, nawet przyprawy z ameryki poludniowej… mozesz miec wszystko…

Najgosze tylko jest to, ze w domu bywasz raz na 3 miesiace, nie masz czasu na nic, ale zarabiasz, jakos wiazesz koniec z koncem… Taki to ten krwiozerczy kapitalizm, za komuny to czlowiek przynajmniej dostal co mu sie nalezalo i jakos zyl.

Twarze przyjazne, sympatyczne…
Polak potrafi.

czwartek, 16 sierpnia 2007

Time to say good bye

No i nie wiem jakim cudem ale 2 miesiace minely tak szybko ze zanim sie obejrzalam musze wracac....
Pierwszy raz od niewiadomo jak dlugiego czasu pada deszcz. Zawsze padal w nocy, ale dzis postanowil popadac na pozegnanie. No cush wiec, fajnie bylo. Naprawde spedzilam tu kupe dobrego czasu, bardzo dobrego. I bede za tym tesknila.
Ale czas wracac i dalej podbijac swiat. 10 dni w Polsce.... ciesze sie na sama mysl ze was zobacze:]

10 dni to za malo.

Ale no... jak to by powiedzieli amerykancy..... Life goes on...

środa, 8 sierpnia 2007

Moglabym tu zostac

... mimo tej sztucznosci i obludy i wszelkiej nienormalnosci, o ktorej tak sie rozpisywalam w pierwszych notkach. Nawet chcialabym tu zostac, wiesc spokojne, wygodne zycie, przejechac ameryke wzdluz i wszerz, jesc meksykanskie zarcie i usmiechac sie do ludzi na ulicy. Im blizej wyjazdu tym bardziej mi smutno. Czuje jakby to byl tydzien a nie dwa miesiace.
Oczywiscie byly momenty lepsze i gorsze, ale generalnie to na plus;]

No ale mam jeden maly problem: jesli ja tu zostaje to wy przyjezdzacie do mnie, bo inaczej to sie nie da na dluzsza mete. Substytuty przyjaciol zdaja egzamin tylko przez kilka dni. Pod slowem 'substytuty' kryje sie wiele znaczen, ale wszystkie sa tak samo zawodne.
No i jest jeszcze druga sprawa: mam do spelnienia misje poznawania swiata, hyhy, jak Kapitan Planeta. Wiec za tydzien macham do Chicago z samolotu na pozegnanie i zaczynam robic liste rzeczy do spakowania do Korei. Kurcze to bedzie tylko 20 kg.... nie wiem jak to zrobie.. przydalby sie Harry Potter:P

piątek, 3 sierpnia 2007

Doggy, doggy... ehh

Wlasnie mija tydzien jak rozpoczelam nowa prace, dodatkowa oczywiscie, przeciez z rstauracji bym nie zrezygnowala;P
Praca polega na tym ze nocuje w wielkim domu w bogatej dzielnicy, moge korzystac ze wszystkiego co tu maja, lacznie z jacuzzi, telewizorem na pol sciany i rewelacyjnym ekspresem do kawy, plus wieczory w duzym ogrodzie i spanie pod satynowa posciela. Rzecz polega na tym ze sa tu trzy bydlaszcze psy: Roxy, Lucky i Hunter, rasy jakiejs wilczurowatej. Mam je karmic (2 razy dziennie o 6 rano i 18, specjalnym pokarmem) i dawac witaminki, plus dbac o nie, wycierac specjalnymi sciereczkami o zapachu jablkowym i zbierac ich kupy. Do tego jeszcze wypuszczac ich do ogrodu jak sobie zazycza zrobic kupe czy cos tam. Szkoda tylko ze zachciewa im sie o 1, 3 i 5 rano....

Jest calkiem milo i przyjemnie, tylko ze jeden z psow jest strasznie stary i nie chce jesc. Juz sie nawet nie daje oszukiwac i zwodzic maslem orzechowym:( a ja boje sie ze mi zdechnie i wtedy dopiero bede miala klopoty...
Ludzie, ktorzy tu mieszkaja pojechali sobie na wakacje do Puerto Rico i maja swira na punkcie swoich pieskow... Zazwyczaj nie jezdza na wakacje, bo nie chca ich zostawiac samych... Ledwo wyladowali od razu dzwonia. Nie maja dzieci (nie liczac oczywiscie jednego z poprzedniego malzenstwa, ale ono mieszka tu tylko w wakacje) i sa przerazliwie bogaci, jak mniemam. A psy sa najwazniejsze na swiecie.

Tak wiec nie spie za duzo:P ale za to juz jutro zegnam sie z pieskami (mam nadzieje ze do tej pory wszystkie beda zywe...) i kosze 50 dolcow za noc.... razy 7 nocy.... :] Jak mowi moja kolezanka - to chyba najlatwiejsza praca pod sloncem.

No a z ciekawszych rzeczy to znowu polasilam sie na sushi, tym razem home made, przez zone kolegi z pracy, mmmmm.... rewela! A z jeszcze wazniejszych to ten post zostal stworzony na moim nowym Komputerze Marzen, ktory pobudza moje kubeczki smakowo - estetyczne:] Sliczny.... i uwazam ze kolesie z Appla to geniusze...
Locations of visitors to this page