Ola in Big City

You only live once, but if you do it right, once is enough.

sobota, 29 września 2007

My precious

Seoul to raj dla Oli. A ponieważ Ola dużo nie ptrzebuje do szczescia to powód jest bardzo błahy: kolczyki.
Na każdej stacji metra, na każdej ulicy, wszędzie można znaleść jakieś mega super kolorowe i fajne kolczyki po zawrotnej cenie 1-2 dolary. Nawet jeśli cena oznacza ze kolczyki wkrótce sie rozpadną to nie szkodzi, bo przeciez pamęta sie takie rzeczy, jak miejsce gdzie mozna znalezc fajne kolczyki.

Kompletuje kolekcje kolczyków koreanskich. Na czele stoją różowe misie i żółte rybki w różowe kropki:]]]
Ale wczoraj zapolowalam na dorodne wisienki. Niestety nie zdołałam wyciągnąć portfela a zapalilo sie zielone swiatlo na skrzyzowaniu. Wiec nie chcac stracic swojej grupy z oczu musialam podążać za nimi porzucając na chwile mysl o dorodnych wiśniach w uszach. Ale jakem jest Ola powróce w tamto miejsce i nabędę dorodne wiśnie drogą kupna:]]]

A na deserek: Piesek Leszek, który jest wizualizacją moich uczuć do kolczyków:)))

czwartek, 27 września 2007

Co robią dobre studentki na wykładzie z zarządzania strategicznego?

Po raz tysieczny przerabiamy 5 sił portera:








i w dodatku jeszcze godzina do końca...

środa, 26 września 2007

Korean way

Chooseok w tym roku trwał 5 dni - od soboty do środy, taki długi weekend.
Oznacza to tyle, że wszystko jest zamknięte, ludzie chodzą w garniturach po ulicy, każdy taki odświętny.
Oznacza to też, że jak wyszłyśmy w środe na ulice coby nakarmić swoje głodne żoładki, wszędzie obrzydliwie śmierdziało. Dlaczego tak tu śmierdzi?
No ale chyba to sobie wyjaśniłyśmy: kosze w Seoulu są dobrem rzadko spotykanym, wydawać by się mogło, że nawet deficytowym. W związku z tym pod drzewami naprzeciwko sklepów, restauracji i barów leżą plastikowe worki wypchane resztkami jedzenia. Świąteczny czas pozwala domyślić się, że od 5 dni nikt tych worków nie zbierał, tylko wszyscy dorzucali kolejne resztki mięsa, ryb i wodorostów. Siłą rzeczy to musi śmierdzieć, no nawet nie siłą rzeczy ale siłą procesów gnilnych:]

No ale wziąwszy pod uwage fakt, że części z nas nocne kąpiele w morzu nie służą, to katar jest jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza jeśli rozważa się środowe spacery po Seoulu.

Dlatego idziemy na dach nadrabiac zaległości w nauce. Do poziomu dachu seulskie fetory juz nie dochodzą;]

poniedziałek, 24 września 2007

Ola na wakacjach:]

Czuje sie jak na wakacjach:] 20 km od Seoulu! Morze, przyplywy i odplywy...:] Ubrania zabierane przez wode... I szukanie ich rano na brzegu.
Straty w ludziach: brak
Straty w sprzecie: aparat Iwony
straty w ubraniach: niewielkie
Poobdzierane nogi przez skaly ukryte pod powierzchnia wody: bezcenne:]

ChooSeok to fajne swieto. Czekamy na pelnie i na zyczenia do ksiezyca:]

sobota, 22 września 2007

Szczytujemy na Baekundae!

Koreanczycy świetują swój Choo-seok (takie koreańskie świeto dziekczynienia) a my dzielnie w góry! Oczywiscie na początku obiecujemy sobie ze to tylko spacerek, tylko godzinka i wracamy, zwlaszcza ze niebo wygladalo deszczowo a my w adidaskach na skały. Widok imponujący:

Ale z góry wyglądalo to jeszcze lepiej:

A my dzielnie zasuwamy do góry! Wyłania się szczyt i dostajesz takiego pałera, że zasuwasz do przodu, do góry!
Troche pokropilo, troche powialo. Powiało to nawet bardzo. Siedzisz na szczycie i tak daje ci w twarz wiatrem, ze w koncu stajesz sie jego czescia. I chcialoby sie poleciec i omiatac tych wszystkich, ktorzy dla szalonej przyjemnosci wchodza po litych skałach po to zeby doznac na szczycie szalonej radości:

No i my teź dotarłysmy! A co! Najwyzszy szczyt Seoulu zaliczony. Coprawda schodzac nie odbylo sie bez niewielkich kontuzji, ale wszyscy zyja i wszyscy siedza zmeczeni w akademiku (tzn. wszystkie) i mimo ze jest sobota wieczor, zadna sie nigdzie juz dzis nie ruszy:P Oczywiscie wszystkie zgodnie przyznajemy, ze to dlatego, ze jutro znowu ruszamy w droge i musimy byc wypoczete, a poza tym przeciez pranie trzeba zrobic itd itp. Prawda jest taka, ze góry pokazaly nam dziś wielkiego jęzora:] O takiego:

wtorek, 18 września 2007

It's raining...

Na południu Korei szaleje tajfun. Jak to dobrze ze nie zastal nas tam. To sie nazywa wyczucie czasu.
Ale za to w Seoulu pada. Miedzy kilka dni deszczu wplata sie co jakis czas słoneczny dzień, a potem znów leje sie z nieba.
Studzienki kanalizacyjne nie dają rady, nie chce sie głowy z poduszko podnosic a ubrania nie chca schnąć.

Ale to nic. Przeciez wiadomo, ze słonce w końcu musi wyjść:] Dlatego kupiłam dziś parasol - biały w niebieskie kropki:]

czwartek, 13 września 2007

Back from the paradise

Okazuje sie ze mozna zrobic sobie wakacje, nawet jesli wydawalo sie ze wakacje spedza sie w Seoulu. Wakacje od wakacji... Nie..raczej wyzszy wakacyjny poziom, zwazywszy, ze na KAISCie zaczela sie juz nauka.
Ale jaka to radosc, ze nie wraca sie z wakacji do Polski tylko do Seoulu! Zmniejsza to poczucie końca:]

Najwazniejsze: Bliskie spotkanie trzeciego stopnia z naturą i znalezienie poszukiwanej odpowiedzi.

Do rzeczy:

Dzien 1. Ekscytacja.
Palmy, wow, palmy na lotnisku! Ale dlaczego oni tak wszyscy sie na nas gapią? Przeciez Jeju-do to najbardziej turystyczne miejsce w Korei (moze poza Seoulem), powinni sie juz przyzwyczaic...
Jaki mamy plan? Objechac wyspe dookola w 3 dni i zobaczyc wszstko to, co warto zobaczyc. Wiec stratujemy... 3 laski i mnich pakuja sie do bialej Kii i w droge!
Morze, piekne wybrzeza, fale, jej, tu nie ma zadnych ludzi....
Ledwo wrzucilismy walizki to pokoju... w stroje i do wody, do morza (ustalilysmy ze to zlewisko pacyfiku:P)... cudnie.

Jeszcze tylko troche ponurkowac, poogladac zycie tetniace na skalach... No i czas na lokalna kuchnie. A wszystko takie inne niz w Seoulu, takie koreańskie... nawet soju smakuje lepiej:] Po jedzeniu? To bach do wody! Ciemno tak, ze widac tylko swiatla kutrow wracajacych z polowu i slychac szum fal obijajacych sie o skaly...

Dzien 2. Woda woda woda.
Ciezko bylo sie obudzic, ale co to dla nas - turystek z Polski, hihi. Jestesmy tu jak na swieczniku, glowny punkt zainteresowania, dzieci robia sobie z nami zdjecia, dorosli bezczelnie sie patrza - nie mozemy sie poddac, nawet po krotkiej nocy spedzonej na podlodze. Jaskina, ktora byla w planie jest w remoncie, ale dzieki temu moglismy obejrzec jej pol za darmo:] No i glowny cel wycieczki: przejazdzka lodzia podwodna. Rewelacja.

Pod woda dzieje sie wiecej niz na gorze. Gdyby jeszcze pan wodzirej nie krzyczal bez przerwy do mikrofonu w jakze nam nieznanym jezyku koreanskim to w ogole bylby git:] Ale wystarczy zatkac uszy i tylko otwierac szeroko oczy i zachlystywac sie widokiem.

Jesli chodzi o zachlystywanie sie to nad woda tez nam to wychodzilo... zwlaszcza w malej wiosce rybackiej, w ktorej znalezlismy spanko:] Pusto, wszedzie pusto, a wszytko tak niesamowite. Zycie wyglada tu tak, jak wydawaloby sie, ze nie ma prawa tak wygladac - nie dzieje sie nic, uplywa na sadzeniu ryzu, zbieraniu ryzu, wyplywaniu na ryby i wracaniu z polowu i piciu soju. Kazdy pogodzony jest ze soba samym, zewszad emanuje spokoj.... Kolejna noc nad woda, znowu cudnie:]



Dzien 3. Regularna turystyka.
Muzea zaliczone (i tak najbardziej przypadlo nam muzeum seksu i zdrowia zwiedzone dnia 2:P), zdjecia porobione:] Powrot wybrzezem i wiatr niosacy drobinki soli. Twarza w twarz z zywiolem nie znaczysz nic.

I tylko nie chce sie stad wyjezdzac i wracac do regularnego zycia... Mimo ze przez najblizsze kilka miesiecy nie stanie sie ono jeszcze tak bardzo regularne:] Naszczescie!

wtorek, 11 września 2007

What's the hell?

Ta Korea i ten Seul to mi sie na głowe troszke rzuca. Dlaczego?

1. Wchodze do drugiego świata przez kratke od grilla, gdzie walcze z potworem, a mojej kolezance swidruja glowe na wylot, po czym dzwoni do mnie i mowi ze przeszla na druga strone, tez przez kratke od grilla.
2. Po miescie lataja modercy, ktorzy chca zabic mojego tate a ja go ratuje, kiedy ma przystawiony pistolet do glowy. Ratunek polegal na wypiciu szklanki piwa.
3. W stroju teletubisia uczestnicze w akcji NASA polegajacej na bombardowaniu Marsa.

To sa sny z moich ostatnich trzech dni. Powinnam sie leczyc? :P Czy moze wracac do domu? :P

poniedziałek, 10 września 2007

Lab Story;]

Lab to jest cos, czego brakuje na SGH. Mam wrażenie ze na KAISCie jest kilka auli a cala reszta to laby. Lab to jest pomieszczenie, w ktorym ustawione są biurka z komputerami i lampkami, miescem na ksiazki dla mniej wiecej 10 studentow. Wyglada to jak open-space office. Kazdy ma oczywiscie z przydzialu jedno miejsce w ktoryms z setki labów. Można tam wpasc kiedy sie chce, po co sie chce (no w sumie to sporna sprawa, bo z zalozenia przychodzi sie tam uczyc:P) i w ogole.

Moje pierwsze spotkanie z labem mialo miejsce w sobote i strasznie sie zdziwilam ze nikogo w nim nie zastalam. Koreanscy studenci podobno znani sa z tego, ze weekendy spedzaja w labach na nauce. No okazalo sie ze nie zawsze:P To dobry znak;] nie jest tak zle...:P

W kazdym razie nie poddalam sie i dzis poznalam swoich sasiadow w labie:] bardzo bylo milo, okazalo sie ze mojego maca Ziziego nie moge podlaczyc do drukarki, ale za to panowie okazali sie bardzo uczynni i przez godzine probowali cos poradzic. W Korei praca grupowa ma najwieksza wage, wiec pomagali mi grupowo, a potem grupowo poszlismy na lunch:] i grupowo spoznilismy sie na zajecia, ale tylko 5 min:P

Lunch... jedzenie to cos co bardzo przypadlo mi tu do gustu, znaczy do smaku:]

piątek, 7 września 2007

Poczuć się w Seoulu jak w Wawie

okazuje sie ze to wcale nie jest takie trudne... No moze nie zupelnie mozna poczuc sie jak w Wawie, no bo ludzie jakos inaczej mowia i swiatel jakos wiecej, ale noc nad brzegiem rzeki Han z piwem Ob w ręku to prawie jak noc nad Wisła z piwem Żywiec w ręku... Prawie robi wielką różnice:]



Ale bylo bardzo przyjemnie... tym bardziej ze zapadajacy wczesniej zmierzch zachecal do uwieczniania tego momentu na kliszy eeee to juz nie te czasy.... znaczy w formie cyfrowej:P



A najciekawiej bylo ogladac zachodzace słońce z najwyzszego budynku w Seulu.
Z dołu:

Z góry:


Eh, romantycznie strasznie, tylko dlaczego ten wieczor spedzilam z dwoma kolezankami i wujkiem? :P:P:P

sobota, 1 września 2007

Korean clubbing

Ostatni piatek miesiaca dla kazdego koreanczyka oznacza niezla zabawe, no i nie tylko dla koreanczyka... dla nas tez:]
15 dolarow, 15 klubow - podjelismy wyzwanie. Dziwna rzecz ze moglismy wybrac miedzy techno a hip hopem, oni chyba tylko tego sluchaja... plus niezapomniany widok koreanczkow ubranych w lancuchy i ciuchy w rozmiarach XXXXL.
Kiepska klimatyzacja, ale zabawa w deche! 4 kluby zaliczone, milion ludzi spotkany (z przewaga amerykancow, ale znajdze sie tez francuski murzyn), w łózku o 8 rano:]]] To jest to!!!

A potem, w ramach odnowy organizmu wycieczka do mogiok, czyli bardzo popularnego rodzaju łazni. Na wstepie przyodzialismy ubranka a la Klub Tęcza i hurraaa - spanko w saunie o zapachu miodu, mmmm. Potem moczenie w cieplych basenach (oczywiscie nago), prysznic, walka ze spojrzeniami zaciekawionych koreanskich kobiet i totalny chillout. Ehhh, piekne sobotnie popoludnie:]]]
Locations of visitors to this page