Ola in Big City

You only live once, but if you do it right, once is enough.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą coś dla duszy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą coś dla duszy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 lutego 2009

Matatu do nieba

Słowem wstępu będzie to, że jak wiadomo Sudan podzielił się na Północny i Południowy. Część południowa, w której dane jest mi obecnie przebywać charakteryzuje się dominacją chrześcijan i czarnych. Natomiast Północ to Arabowie muzułmańscy oczywiście. Czekamy sobie więc do 2011 roku na referendum, które ma rozstrzygnąć czy Sudan zostanie podzielony czy też zacznie się kolejna wojna.

Ale nie o tym chciałam dziś pisać.

Moją uwagę i zainteresowanie przyciągają tu lokalne autobusy, tzw. matatu. Małe busiki, wypchane po dziurki w dachu, w kołach i w czym innym ktokolwiek by chciał. Najciekwasza w nich jest natomiast powierzchnia reklamowa. Dokładnie jest to tylnia szyba, która służy nawracaniu kierowców i przypominaniu im o tym, że są śmierteni, a jedynie bóg i stwórca może mieć coś do gadania, nawet na drodze.

(Inna sprawa, że zasady ruchu drogowego tu owszem panują, ale jedynie przy wręczaniu mandatu. Do głównych należy: zakaz jeżdzenia w sandałach, w krótkich spodenkach i cały milion innych rzeczy, które tyczą się tylko białych ludzi. Poza prawem są natomiast motocykliści, których tu z czystym sumieniem można nazwać dawcami narządów. Z jedną małą uwagą: tu nikt narządów nie szuka, a sztuka transplantacji jeszcze podejrzewam, że nie została spłodzona...)

No a wracając do matatu:


Inne popularne teksty to: God is great, Trust in God i wszystkie temu podobne teksty które wprowadzają silny dysonans pomiędzy tym co widzi się za oknem a tym co jest napisane na matatu:)

wtorek, 10 lutego 2009

Doświadczyć ciszy

Budowa ministerstwa ucicha około 1 w nocy. Wszyscy panowie zabierają swoje sprzęty i znikają w ciemnościach.

Dosłownie znikają w ciemnościach, bo ich czarny kolor skóry sprawia, że trzeba strasznie wytężać wzrok, żeby ich dostrzec w nocy. Jak jeszcze nie daj boże założą twarzowe czarne wdzianko to poznać można że to ktoś idzie tylko po ewntualnym cieniu przezeń rzucanym na wysuszoną ziemię.

Ale kiedy już tak wszyscy znikną w ciemnościach swoich namiotów i nastanie cisza nie zakłócona przez żadną betoniarkę albo temu podobne narzędzia zbrodni, noc robi się przepiękna.

Noc w Jubie wydaje się być najpiękniejszą częścią dnia. Nagrzane powietrze pachnie słońcem, a owady zachęcone spadkiem temperatury rozwijają swoje skrzydła. Niebo jest chyba bardziej gwaździste niż w każdym innym miejscu na świecie, a z oddali słychać bębny i śpiewy tubylców tańczących przy ognisku. Gdzieniegdzie przebija się też Rihana z jakiejś miejscowej dyskoteki, na dowód tego, że kultura amerykańska dociera wszędzie;))))

I tak leżąc i patrząc w gwiazdy mam wrażnie, że jestem na księżycu... Wokoło pusto, nie ma nic, przestrzeń ogromna pokryta lekko przyaloną trawą i jasno jak w dzień, dlatego, że jest pełnia.

W takich momentach, w co wielu może nie uwierzyć, naprawdę doceniam ciszę;))))

niedziela, 11 listopada 2007

Templestay w Hwa Gye Sah

Jak się okazało, zapowiadana kolejna niedziela wcale nie była taka nieuduchowiona (Patrz tu). Tym razem już od soboty zażywałyśmy mnisiego życia w świątyni buddyjskiej.
Na początek dostałyśmy tzw. dharma clothes. Wygląda na to, że mnisi to racze pokaźni chłopcy, bo ubranka były troszeczke za duże:

I znowu widziałam wyraz twarzy Iwony: "Ola, znowu nas wpakowałaś", ale szybko jej mineło;)

Zaczęło się od herbatki i pogadanki z Naczelnym Mnichem, po czym godzinna medytacja, śpiewy (mnisi przez prawie całą dobę bez przerwy śpiewają w świątyni mantry i sutry... tworzy to niesamowity klimat, bo śpiew przenika przez ściany) i do łóżeczka o 21;P a tak wcześnie tylko dlatego, że pobudka jest o 3 rano! Jeszcze nam sie nie zdarzyło pójśc o tej porze spać....
A następnie: 108 pokłonów, godzinna medytacja na siedząco, walking meditation, godzina na siedząco, sprzątanie, zamiatanie i obieranie o krojenie owoców;) No i nie spałyśmy od kilku godzin a na dworze jeszcze było ciemno... O tej godzinie to co najwyżej zdarzyć nam się mogło wrócić z imprezy w norebanie, heh:P
Po śniadaniu przerwa, a potem znowu medytacja: siedząca, stojąca, siedząca, stojąca i siedząca. Najlepsze zostało na koniec: dharma teaching - bardzo fajny wykład mnicha wizytującego, ze Stanów.

Fajnie było, odświeżony umysł, naładowana bateria na kolejny tydzień nie-wiadomo-czego (bo w tej Korei to nigdy nie wiadomo co się stanie).

piątek, 9 listopada 2007

Han Ji czyli koreańskie pudełka

Ola miała dziś okazję wypróbować swój artystyczny zmysł i swoją cierpliwość.
Powszechnie wiadomo, że zalążki estetyki u Oli znaleźć można, w przeciwieństwie do cierpliwości.
Mimo wszystko nasza bohaterka postanowiła zmierzyć się z samą sobą i stworzyć koreańskie pudełko;)
Zaczęło się niewinnie:

Mając gotowy szablon Ola mogła odetchnąć z ulgą: przynajmniej nie kazali jej niczego wycinać:)
Po paru minutach i kilku palcach sklejonych super klejem:

Następnie pudełeczko trzeba trzeba okleić papierem, którego nazwy nie pamiętam (kajam się - powinnam chłonąć te nowe wyrazy jak gąbka wodę;P). To już nie była łatwa sprawa, bo każdy kawałeczek papieru należało posmarować 'koreańskim klejem", potem dokładnie przykleić, wyrównać i takie tam. Efekt nie był jednak zachwycający:

No ale to nie był jeszcze koniec:) Ola wiedziała, że jest dopiero w połowie drogi do zwycięstwa. Czekała ją jeszcze zabawa z tymże samym papierem koreańskim, tylko tym razem "naturalnie zabarwionym". Dostając do ręki papier nasłuchała się także o nowym stylu życia Koreańczyków: bogacą się i chcą prowadzić "wellbeing" - dlatego papier jest barwiony naturalnie;P Ola zrozumiała, że w Korei wszystko da się wytłumaczyć szeroko pojętą "zdrowotnością". Słyszy o tym także kiedy je wodorosty, suszone rybki i odmawia ośmiorniczek;P
Wracając do pudełka.... Po 2 godzinach pracy efekt był już znacznie ciekawszy:

I rzut z lotu ptaka;)


Dzieło ukończone! Musi tylko wyschnąć, aby można było je "uczesać" specjalną szczoteczką:)
Cierpliwość zrodziła się w Oli, a artystyczna dusza została pobudzona;)

HanJi ma już swoje przeznaczenie: będzie służyło jako pudełko na kolczyki, bo do tej pory Ola trzymała swoje skarby w pudełku po kawie;)

niedziela, 4 listopada 2007

Uduchowiona niedziela:)

Piękna słoneczna niedziela... W Polsce 3 stopnie a my grzejemy dupcie:) No ale ponieważ to niedziela to najpierw nakarmiłyśmy żołądki (oczywiście typowo koreańskim żarciem w Burger Kingu, bo dostałyśmy książeczke ze zniżkami:)) a potem postanowiłyśmy zrobić coś dla duszy...

Iwona wygrzebała ze swojego "areału" (tak zdrobniale nazywa swój bałagan:P) ulotkę, którą dorwałyśmy kilka tygodni temu w drodze na siłownię. Ulotka dumnie zapraszała na "2007 Faith & Life Conference" organizowaną przez kościół prezbiteriański.
W sumie nigdy nie widziałyśmy takiego zjawiska jakim jest kościół prezbiteriański więc ciekawość wygrała:)

Trafiłyśmy na niewielką salę z mównicą i krzesłami, wypełnioną pojedyńczymi jednostkami ludzkimi. Ale bardzo miło nas przywitano pytaniem o kawe czy herbate no i o to czy wzięłyśmy ze sobą Biblię. Po minie Iwony było widać: "Ola w co ty nas znowu wpakowałaś?" Ale skoro powiedziałyśmy A to trzeba było też powiedzieć: Nie mamy Biblii:P I dostałyśmy egzemplarz dyżurny:)
1,5h analizowania wersów Bibli i powtarzania tego, że Bóg nas kocha pomogło mi jedynie utwierdzić się w przekonaniu, że każda religia żywi się tym samym, tylko używa do tego nieco innych technik i innych przenośni... Jest coś/ktoś - przestrzeń, pustka, Bóg, Allah czy Budda, jak byśmy to sobie nazwali i jesteśmy my - marne ciałka, które prędzej czy później umrą. Problem polega na poczuciu, że jesteśmy częścią tego czegoś/kogoś. I nazywajmy to jak chcemy. Religia to opium dla ludu (idąc za słowami Marksa). Tylko czekałam aż na końcu wszyscy zaczną się przytulać i sobie dziękować, za to że są:))) Na szczęście przytulanie nas ominęło, a podziękować podziękowałyśmy i zostałyśmy zaproszone na za tydzień:))) hehe. Niestety mordercza godzina 10:30 rano w niedzielę nie brzmi zachęcająco, a wręcz rzekłabym, że jest niemożliwa do osiągnięcia dla biednych studentek uczących się po nocach;))))
W następną niedzielę czeka nas więc duchowa śmierć i żołądkowa też (biorąc pod uwage niewykorzystane książeczki zniżkowe).
Locations of visitors to this page