To byly chyba najsmutniejsze urodziny. A jezeli nie najsmutniejsze to na pewno inne.
Siedzac sama przy barze przeklinalam bogu ducha winna ameryke i los. Po co ja tu przyjechalam? Tesknota, zwlaszcza w takich chwilach, jest jak choroba zzerajaca cie od srodka.
A na dodatek jak prosze o moje ulubione martini z wodka to daja mi vodka martini, czyli wode wymieszania z wodka:( Masakra. CHce do domu!
Po jakims czasie do baru dosiadly sie dwie amerykanki. Kwiaty lezace kolo mnie staly sie dla nich pretekstem do rozmowy. Jedna z nich okazala sie byc polka, znaczy "polskiego pochodzenia" bo z polskosci nic w sobie nie miala oprocz tego ze potrafila powiedziec: 'piwo', 'na zdrowie' i 'jak sie masz'. Smiesznie.
Sytuacja odwrocila sie o 180 stopni po 40 min. Do baru wkroczyli znajomi z pracy, a zaraz potem Ula ze swita. Zrobilo sie jak w prawdziwe urodziny, nawet ten pub nie byl tak bardzo amerykanski. Co prawda drink baru, w ktorym od kilku ostatnich lat spedzialam ten dzien, w niczym on nie przypominal, ale juz nie bylam sama.
I tak w glowie mialam ludzi, bez ktorych ten dzien to nie to samo i mam nadzieje ze wy tez o mnie mysleliscie. dzieki wszystkim za pamiec;]
poniedziałek, 9 lipca 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Buziaki Sloneczko i wszystkiego naj! Ja tez mialam podobne urodzinki tu w Indiach.
Powoli siadam i uaktualniam bloga, wiec niedlugo mozesz do mnie zajrzec. Sciskam
Prześlij komentarz