Żar z niba zamienił się na wodę z nieba. W Sudanie to chyba tak musi być: czarne albo białe, ze skrajności w skrajość. Pomijam fakt, że pochmurność wcale i ani odrobinę nie pasuje mi do tego miejsca.
Ale trzeba stawić czoło prawdzie: wielka woda nadchodzi i dała nam znać o swojej potędze wczoraj. Wielkiej wodzie towarzyszy jej kumpel - Szalony Wiart. Wiart (będę używała skrótu, bo podobno Szalony Wiatr woli jak się mówi o nim po prostu 'wiatr') wpadł do nas wczoraj razem z wodą i zalali nam camp. Podczas gdy woda zalewała namioty, biuro, ziemię i wszsytko co się rusza albo i nie rusza się wcale, wiart zerwał namioty razem z całą ich zawartością, łóżkami, szafami, wszystkimi sprzętami. Po prostu wyrwał je z podmokniętej ziemi.
Camp wyglądał jak pole po bitwie. Wszyscy odziali kaloszki i kurtki (!!!). Nawet skłoniłabym się ku stwierdzeniu, że nie było ciepło. Z resztą ciężko o ciepło jak się jest mega zmokniętym, wszędzie mokro, deszcz nie zostawił niczego co mogłoby chociaż sprawiać wrażenie suchości. I co ciekawe - klima też już nie jest aż tak potrzebna;)))
Jedynie pytanie kłębiące się w głowach - co będzie dalej jeśli pora deszczowa wita nas takim kataklizmem? No i ile wytrzymają te namioty? Czy w plan codziennych zajęć zaczniemy wpisywać wylewanie wody z namiotów i suszenie materacy?
No i druga sprawa - jakie jest prawdopodobieństwo, że w tym zawilgoconym świecie nie poumieramy na malarię, reumatyzm, zapalenia wszystkiego itp. Podejrzewam, że odpowiedzi przyjdą szybciej niż możnaby się spodziewać.
Plus jest taki, że po deszczu zawsze przychodzi słońce;))))
niedziela, 19 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
what are you eating?
http://thesmokingguncomments.blogspot.com/
Prześlij komentarz