Jedyną oznaką świąt na naszym campie jest błąkający się baran, które co jakiś czas sobie pobeczy. Nie wie biedactwo, że dziś wieczorem niestety zostanie zjedzony. A jest taki słodki, czarno biały i jak chodzi to macha główką:)))) No i dostał imię Mietek, co sprawia, że jeszcze trudniej będzie go potem zjeść. Jak można zjeść Mietka??? No przecież nie można. Więc pozostanę dziś przy jajkach...
Poza tym to już trzeci dzień wolnego. Jakie to piękne uczucie budzić się później i nie musieć nic robić, spieszyć się i denerwować:) Smutne jest jednak to, że to już przedostatni wolny dzień więc trzeba się śpieszyć z lenistwem, żeby nadrobić następne kilka miesięcy...
W międzyczasie zaczęła się pora deszczowa. Drogi są prawie nieprzejezdne. Kalosze wreszcie na coś się przydają i nie trzeba włączać klimatyzacji na noc. Deszcz walący o topik namiotu sprawia że lenistwo jest jeszcze bardziej leniwe, a spokój jeszcze bardziej spokojny.
W tym roku właśnie takie będą święta. Nie obżarstwo i oglądanie telewizji, w której puszczają filmy te same co rok temu. A potem zmuszanie członków rodziny do wyjscia na spacer, żeby zrobić miejsce w brzuchu na kolejną porcję świątecznych potraw. Tym razem na śniadanie była kanapka z serkiem topionym i keczupem, ale śniadanie nie o 7 tylko po 9:)))
Śmiesznie, święta tracą swoje świąteczne znaczenie. Są jedynie przerwą w pracy w momencie kiedy nie ma się wokół bliskich, a tylko deszcz i piasek. Są jednak przyjemną odmianą w afrykańskiej codzienności.
niedziela, 12 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz