...zgłoszenia na listę wyborców do ambasady polskiej w Seoulu już dawno wysłane, ale jakoś nikt nie pokwapił się, aby chociaż potwierdzić przyjęcie zgłoszenia. Termin mijał 5 dni przed wyborami. Postanowiłyśmy więc zadzwonić i dowiedzieć się czy na 100% możemy zagłosować 21 października. No to dzwonimy.
Próba 1: Nr telefonu podany w ambasadzie jest prywatnym numerem któregoś z pracowników, który był bardzo zaskoczony, ale uprzejmy i powiedział żeby zadzwonić za 1,5h na nr ze strony ambasady ("obecnie nie ma panik konsul").
Próba 2 (już do ambasady:P): Najpierw trzeba przebić się przez milion ogłoszeń w 3 językach: jeśli chcesz połączyć się z ... wciśnij 5:) Pani w biurze konsularnym wzięła ode mnie nazwiska, kazała czekać, po czym powiedziala zeby zadzwonić za godzine, bo nie ma pani konsul...
Próba 3: Nikt nie odbiera.
Próba 4: "Aaaa to pani! Proszę poczekać"...."Tak, Tak, pani i pani K. są na liście, ale pani W. nie ma" "Jak to nie ma, przecież wysłała zgłoszenie" "Ale go nie dostaliśmy". Przerażenie maluje sie na twarzy Iwony, największej działaczki i głównego namawiacza, jeśli chodzi o wzięcie udziału w wyborach. "To ma jeszcze raz przesłać? Nie jest jeszcze za późno?" "Nie, nie, to może pani W. poda nam dane przez telefon"...
Teraz prosze wczystkich Drogich Czytelników o wczucie się w sytuację. Za 5 dni wybory, które mogą zmienić wszystko w naszym Kochanym Kraju, albo nie zmienić nic - wszystko zależy od wyborców i frekwencji. Iwona, która wierzy, że jej głos jeśli nie uratuje kraju to przynajmniej pomoże mu, stoi nad przepaścią wyborczej obojętności... Chwyta więc telefon i biegnie na dół do pokoju po paszport (siedziałyśmy wtedy jak zwykle na dachu, na V pętrze, a pokój jest na I). Słyszę stukot jej klapków na schodach, echo niepokojąco roznosi się po korytarzach. Sygnał, że winda przyjechała... I cisza, niepokojąca cisza, która trwała zaledwie 3 minuty, ale wydawało się, że to była wieczność.
Znów słychać piszczenie windy i w drzwiach ukazuje się Iwona... z telefonem w ręku... Od razu czuję, że coś nie gra: "Ola, rozłączyło się, akurat jak dobiegłam do pokoju i nie mogę się połączyć". Poinstruowałam ją, jak przebić się przez sekretarkę automatyczną i pobiegłam po ładowarkę do telefonu, w razie jakby znowu się rozłączyło. I znowu to samo: bieg po schodach, łapanie windy, szał szukania ładowarki i spowrotem na dach.
Ale tym razem to już było inaczej. Przywitała mnie uśmiechnięta twarz koleżanki: "Już wszystko załatwione, wszystko w porządku". Uffff, będziemy głosować:)
I tym sposobem Dzielna Iwona o mały włos a zasiliłaby grono milczących i obojętnych... Naszczęście nauczyłyśmy się w Korei, że najważniejsza to jest praca grupowa:)))))
środa, 17 października 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Olu!
Dziekuje za pomoc. I pomyslec, ze tak wszystkich namawiam, a sama bym nie zaglosowala... paranoja. No ale wszystko sie dobrze skonczylo. Teraz pozostaje nam sie modlic,, zeby jak najwiecej osob wzielo odpowiedzialnosc w swoje rece.
PS A propos wczorajszego wieczoru. Nauka: Jak pretensje i zal zamienic w sympatyczne wspolczucie? Zobaczyc te druga osobe w zenujacej sytuacji... :P
Zajebisty wieczorek :)
hehe, żenada:)
Ale teraz masz asa w rękawie - jak podskoczy to szpila między żebra.
I powiedz mi po co się mścić? Wszystko co ma przyjść, przychodzi samo:) Trzeba tylko pójść do toalety męskiej i posłuchać:)
Mnie tez zgubili i szukali z poltorej godziny... oto nasz malutki kawalek Polski :)
No cush, ważne, że sie odnalazłeś w końcu:)
Prześlij komentarz