Dojechałysmy! Cale i zdrowe, tylko z siedmioma godzinami w plecy! Kto by to widzial zeby krasc komus czas? No a mi przepadlo az 7 godzin! Akurat czas potrzebny na to zeby sie wyspac:P WIec dzis sie juz nie wyspie:P
Za to zjadlam czaderskie cos z kimchi. To cos to bylo chyba cos ala nalesniki, tylko takie jakby ziemniaczane, podsmazane, a w srodku to co jest podstawa zywieniowa koreanczykow: KIMCHI czyli kiszona kapusta pekinska na ostro. Pyyychaaa. Tylko jeszcze nie wiem jak zareaguje na to moj zoladek:P
Seul troszke mnie rozczarowal. Myslalm ze zobacze domki z papieru, pagody czy cos, a tu okazuje sie ze on niczym specjalnym nie rozni sie od dzielnicy koreanskiej w chicago. Budynki sa tylko duzo wieksze, olbrzymie wiezowce, ale wszystkie na ksztalt cienkich klockow. No i mnostwo kolorow! Podoba mi sie:]
I koreanczycy, w sensie i kobiety i mezczyzni sa sliczni! Maja takie delikatne rysy, zwlaszcza kobiety, jeju, wcale nie dziwie sie dlaczego tylu ludzi marzy o koreance w domu - one sa przesliczne. Faceci juz mniej:P Z reszta co mnie tam oni obchodza:P
Uderzamy w miasto, tym razem wyprobowac soju!
Anjonhasejo!
p.s.
Najwieksze podziekowania na swiecie naleza sie Tomkowi:*
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz