Wybrałyśmy się na zakupy świąteczne... Tak już czas, zwłaszcza, że paczka do Polski będzie szła z miesiąc!
W tym właśnie celu odwiedzona została jedna z głównych ulic zakupowych z pamiątkami - Insedong. Ale ponieważ mamy szczęście do spotykania nowych ludzi to jeszcze zanim dotarłyśmy na miejsce to w starszym Koreańczyku, widzącego nas z mapą, odezwał się instynkt Koreańczyka-pomocnika i zaprowadził nas w poszukiwane miejsce. Jak tylko dowiedział się, żeśmy dziewczyny prosto z Polski, zaczął mówić do nas po niemiecku;))) Informacje, że w Polsce mówimy po polsku nie bardzo do niego docierały. Naszczęście Iwona potrafi zrozumieć pojedyncze słowa, takie jak 'ale' i 'nic' więc dogadaliśmy się;))) Pan Koreańczyk dał nam milion folderów o filmach i dzielnicy Seoulu, w której akurat przebywaliśmy, nie zważając na fakt, że były one po koreańsku. Ale kogo to obchodzi - liczy się przecież gest;)
Wciągnął nas wir zakupów - od straganu do straganu, pałeczki, kubeczki, kolczyki i wszystkie te rzeczy, które oczywiście nikomu nie są potrzebne, przykuwały naszą uwagę. Będąc tak pochylona nad kupą przeróżności nagle zamarłam i natychmiast się wyprostowałam, jednocześnie obracając się. Cóż to mogło wywołać we mnie taką reakcję, przecież na codzień świecę przykładem spokoju i opanowania...;) Ale nie tym razem: usłyszałam język polski! Ludzie, z których wydobywały się dźwięki, chyba zauważyli mój niepokój, bo też się zatrzymali i patrzyliśmy sobie w oczy kilka sekund;)))
Po czym z mojej twarzy wydobył się dźwięk: 'Dzień dobry'.
Takie głupie 'dzień dobry' a łamie lody i już po kilku chwilach odkryliśmy, że mamy wspólnych znajomych...:) Zaraz potem pojawiła się obok polska mniszka i szybko pożałowałam, że wyjawiłam niektórych wspólnych znajomych, no ale mam nadzieje, że drzwi prowadzące na niedzielne mowy Dharmy nam się nie zamkną. Grupka Polaków okazała się, jak to się przedstawili: "Polskimi buddystami", którzy przyjechali do Korei na jakieśtam obchody czegośtam i różne uroczystości. Zaproponowali nam wycieczke do Hongkongu, a my takich rzeczy przecież nie odmawiamy;)))) Więc w ciągu tygodnia okaże się, czy znajomość z polskimi buddystami zakwitnie, czy też, jak przypuszczamy, umrze śmiercią naturalną.
Wniosek: nie jest ważne w co wierzysz, pewne rzeczy w ludziach są zawsze takie same, i to nie są te dobre rzeczy - ot, taki mały wnioseczek mi się nasunął po krótkiej rozmowie przepełnionej troche sztucznością, troche czymś, czego nie potrafie nazwać.
No i jeszcze, dla zaznaczenia obecności Iwony na tym blogu i jej udziału w powyższych wydarzeniach, sztandarowy tekst: "Dlaczego mi się to zdarza?" ;P
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Mi tez sie udalo spotkac Polakow ot tak w wagoniku kolejki linowej wracajacym z gorki na ktorej jest Seul Tower :)
pTomek
No tak, zdarza się:)
Jednak zatrzęsienie Polaków to było na wyborach. Jak miło usłyszeć czasem polski język:)
przygoda Tomka, o ile dobrze pamietam, tez byla po wyborach
Wciąga mnie twój blog, Olu, coraz bardziej, chociaż czytam "do tyłu"...
Prześlij komentarz