Korea, zresztą jak cała Azja, ma specyficzną kulturę jedzenia. Skupię się jednak na tej koreańskiej, bo innych jeszcze nie poznałam (podkreślam słowo JESZCZE;P).
Po pierwsze i oczywiste - jemy pałeczkami i łyżką (w Japonii na przykład ten drugi przyrząd już nie jest dopuszczalny). Pałeczki zazwyczaj są tu metalowe, ale można też spotkać drewniane - zazwyczaj w japońskich restauracjach lub w jedzeniu na wynos (penią wtedy funkcję naszych plastikowych sztućców).
Posiłki są bardzo ważnym elementem dnia, jedzone w wyznaczonych godzinach i w dużych grupach (albo rodzinach). Kiedy profesor postanowił zrobić nam zajęcia wcześniej i miały zacząć się o 12 w południe (czyli godzina kiedy rozpoczyna się lunch) to czując się winny, że pozbawia nas lunchu, zogranizował kimbaba na zajęcia (kimbab - coś podobnego do maki japońskiego, tylko że bez ryby i owinięte w kim - taki suszony wodorościk). Warto też wspomnieć, że zazwyczaj je się ze wspólnego "garnka" i zdarza się nawet pić wodę z jednej szklanki, a soju z jednego kieliszka przekazywanego od osoby do osoby.
Najciekawszym zjawiskiem jest jednak sam proces jedzenia. Im głośniej się mlaska i im szerzej otwiera buzię tym lepiej. Najlepsze odgłosy wychodzą przy wciąganiu makaronu i innych kluseczek;))) Mlask, ciam ciam, chlip i chlup to normalne odgłosy w koreańskich restauracjach.
W stan zupełnej konsternacji wprowadził nas jednak dzisiaj zasłyszany odgłos oznaczający: "Ależ mi smakuje". Skupione nad swoim ryżykiem w glinianej misce (tzn. dolsot) nagle słyszymy przeszywający i donośny odgłos siarczystego beknięcia dochodzący ze stolika stojącego kilka metrów dalej. Koleś powinien jeszcze poklepać się po brzuchu i powiedzieć: Masissojo (czyli: dobre!). Niby jesteśmy już tu kilka miesięcy, ale naprawdę odechciało nam się jeść... ;)
wtorek, 11 grudnia 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Smakowity kąsek!
Prześlij komentarz