Ola została zaproszona na kolację ze znajomymi z labu. Oczywiście, że skorzystała z zaproszenia - nie jest taka nierozsądna, żeby grzecznie podziękować za darmową wyżerkę w koreańskiej restauracji, co z resztą zawsze ma wartość dodaną - nowe informacje i cspostrzeżenia o życiu Koreańczyków.
W tenże sposób Ola poznała Koreańczyka, który w poprzednim semestrze był w Polsce. Bardzo miło wspomina ten czas, ale najbardziej w jego pamięci utknęły (w kolejności wypowiadania przez tegoż nowego znajomego Oli): Hybrydy (kiedy był baaaardzo mocno pod wpływem alkoholu ze swoimi kolegami z Francji i chyba Włoch), wódka, którą wlewali w niego przeklęci studenci polscy gdzieś w akademiku, przed wyjściem do Hybryd, schabowy, świeże warzywa i pola rzepakowe w drodze pociągiem do Sopotu. No cóż, przykro się zrobiło Oli, bo oprócz wódki, schabowych i nieznośnych studentów Polska ma trochę więcej do zaoferowania... tak by się wydawało, ale Ola, jak już wspominała, mało wie o życiu.
Ale wracając do kolacji: najpierw oczywiście samgyopsal (o którym więcej tu ), soju obowiązkowo (Koreańscy mężczyźni chyba popłakaliby się, gdyby soju nie było na stole) i mnóstwo innych dań, przystawek, dodatków, makaronów, zup i wszystkiego...
Olę posadzono obok profesora więc czuła się lekko onieśmielona, dopóki nie zobaczyła, że tenże profesor wychyla już kolejną pięćdziesiątkę soju i robi się czerwony (stopień czerowości twarzy oznacza poziom alkoholu ze słodkich ziemniaków we krwi - im intensywniejsza barwa tym profesor bardziej tracił kontakt ze światem;)). Profesorowi wtórowało kilku pobliskich Koreańczyków, o równie czerwonych licach;))) Okazało się, że mieli dwa powody do wlewania w siebie soju:
1/ Jeden z wtórujących Koreańczyków wybierał się na randkę. A ponieważ był grubo po trzydziestce i nie miał obycia z kobietami to profesor dawał mu dobre rady: jak to zrobić, żeby dziewczynę zamienić w żonę;)
2/ Cała kolacja była wydana na cześć jednego z kolegów labowych - jutro idzie do wojska.
Właśnie, wojsko. W Korei każdy mężczyzna ma obowiązek dwuletniej służby. Koledze z labu poszczęściło się - idzie tylko na 4 tygodnie. W końcu studia, kariera naukowa i takie tam - to przecież się bardzo liczy i koleś zawsze może się przysłużyć państwu w inny sposób niż bieganiem z nienaładowanym karabinem;)
Ola była bardzo ciekawa, czy kolega z labu cieszy się, że idzie do woja. Więc zapytała o to, dając upust swoim niezmierzonym pokładom wścibstwa i ciekawości. Dowiedziała się, że kolega bardzo się cieszy, że to tylko 4 tygodnie i że będzie mógł sobie pobiegać, poćwiczyć, wyrobić mięśnie i dopracować sylwetkę. Jak Ola dodała jeszcze że w Polsce to za mundurem panny sznurem to bardzo się ucieszył, że może i w jego przypadku tak będzie. Nic tylko trzymać kciuki, żeby 4-tygodniowa służba państwu przyniosła wymierne korzyści także dla jednego z rekrutów;))))
środa, 5 grudnia 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Widzę, że Koreańczycy to tacy azjatyccy Polacy - przynajmniej jeśli idzie o alkoholizowanie się...
Za mundurem panny sznurem mowisz?:) Macius nie mial tyle szczescia co Twoj koreanski kolezka i trafil do wojska na 3 miesiace:) Tylko ze juz ponad dwa minely, a tych panien jak nie bylo tak nie ma:) :P
Maciek, bo musisz w mundurze chodzić a nie bez niego... To jest warunek konieczny, ale niestety niewystarczający:P
Hmm.. mowisz?:)
No to Ty nie wiedziałeś? :P
Prześlij komentarz